„Radzę sobie”… Słowa, które często słyszę, zwłaszcza w mojej głowie. Co to właściwie znaczy? „Nie potrzebuję cię, nie potrzebuję nikogo”? A może „zobacz mnie, jaka jestem silna, jak wiele warta”? Albo: „No, to teraz zasługuję na szacunek, akceptację, miłość”?
Samodzielnie vs wspólnie
Rodzimy się, by żyć we wspólnocie. Niemowlę potrzebuje innych, by przetrwać, dziecko – by rozwijać się. A potem uczymy się być samodzielni i „radzić sobie”. Czyli – robić wszystko samemu, bez pomocy, o którą nie wypada nam prosić. Jakbyśmy zapominali zupełnie, że i nam, dorosłym, potrzebni są inni ludzie. Już nie po to, by przetrwać, ale po prostu do szczęścia. Dla zaspokojenia naszych ludzkich potrzeb wspólnoty, przynależności, współpracy. Bycia częścią stada.
Po co mi ta samodzielność?
Lubię sobie radzić. Czuję satysfakcję, zadowolenie, gdy uda mi się zrobić coś trudnego bez niczyjej pomocy. Pomocy, o którą trudno mi prosić. Bo to proszenie to dla mnie wyraz słabości, bezradności, jakiejś ułomności. Pewnie dlatego wywołuje we mnie lęk i stres. No bo nie chcę być słaba. Chcę być silna i zaradna. Chcę też być doceniona, zauważona, a może nawet poklepana po plecach ze słowami „dobra robota”. Tylko kto mnie poklepie, jeśli będę wszystko robić sama?
Satysfakcja czy frustracja?
Kiedy tak z automatu chcę „radzić sobie”, często dopada mnie frustracja i gorzkie rozczarowanie. Bo moje wysiłki nie spotykają się z uznaniem, na które czekam. Wtedy mam dwa wyjścia: brnąć dalej w tę ślepą uliczkę, radząc sobie jeszcze bardziej samodzielnie z jeszcze trudniejszymi sprawami, i dalej hodować w sobie frustrację, gorycz i złość. Albo… spojrzeć prawdzie w oczy i poprosić o pomoc tam, gdzie jej potrzebuję. Trudna jest ta druga opcja… Trudna, bo wymaga ode mnie uznania własnej ułomności, niedoskonałości, bo mój wewnętrzny krytyk szybko podpowiada mi, że oto nie radzę sobie tak dobrze, jak powinnam. A jednocześnie, ta druga opcja tyle mi daje w zamian. Poczucie przynależności, wspólnoty, związku z innymi ludźmi. A w uczuciach – ulgę, spokój, radość, rozluźnienie. Jakbym zrzuciła z siebie ciężar tego wiecznego radzenia sobie samej ze wszystkim.
To przecież wybór
Staję często przed tym wyborem – „radzić sobie” czy skorzystać z pomocy. A raczej uczę się, że mam taki wybór. Staram się pamiętać o tym, zwłaszcza wtedy, gdy mi trudno. Że nie jestem sama. Że to ja wybieram, czy dołączam do wspólnoty, czy też od niej odłączam. Że mogę sięgnąć po obie opcje, a nie być na którąś z nich skazana. Że mogę wybrać to, co mi potrzebne, tu i teraz – samodzielne „radzenie sobie”, albo radzenie sobie, ale z pomocą.
Photo by Adli Wahid on Unsplash
Leave a Comment